Miala byc mega wyprawa do dzunglii, mielismy sie przedzierac przez haszcze, przeprawiac przez rzeki, polowac na krokodyle i zolwie, pic wode z kory, zeby przetrwac… No ale nie wyszlo (nikt nie chcial z nami na taka wyprawe wyruszyc za pieniadze, ktore bylismy w stanie dac) i byla tania, ale meeega turystyczna wyprawa na boliwijska Pampas, gdzie mozna zobaczyc takie ilosci aligatorow, kajmanow, kapibar, zolwii, malp, czapli, dziwnych ptakow kuropodobnych i innych, ze az ciezko uwierzyc. I cale szczescie, ze tyle tych zwierzakow tam, bo inaczej ciezko byloby taki gringowy sped wytrzymac. Nasza grupa skladala sie z pary Czechow, mlodego Niemca i grupy czterech bardzo glosnych dziewczat, trzech Australijek i jednej Brytyjki (ktora, nota bene, dziwila sie ze w Czechach mowia po czesku, a nie po niemiecku). Dziewczeta byly mile, ale nawijaly i chichraly sie non stop.
Pierwszy dzien to byla 3-godzinna podroz jeepem przez wertepy, a potem trzy godziny w lodzi do domkow, gdzie mieszkalismy. Zanim jednak tam dojechalismy, w knajpie na obiedzie spotkalismy takiego oto ptaszora :)
Potem byla lodka, na poczatku podskakiwalismy na widok kazdego aligatora, zolwia i kazdej kapibary, po godzinie jednak juz nam emocje opadly i tylko co trzeciemu osobnikowi robilismy zdjecie :)
Wieczorem byl hicior – ogladanie zachodu slonca. Poplynelismy do baru nad rzeka, gdzie zbierali sie powoli wszyscy gringo z okolicznych domkow, kupilismy piwko po lekko wygorowanej cenie i patrzylismy jak slonko znika za horyzontem. W zasadzie to zniklo w chmuro-mgle wczesniej i zadnego zachodu nie bylo widac. Bida… Nasze Australijki sie rozkrecily i musielismy siedziec tam az do samego konca, tzn. do kolacji.
Kolejny dzien zaczelismy od polowania na anakondy. Ruszylismy na pole, gdzie pasly sie krowy i szukalismy wezy w suchej trawie, choc nasz przewodnik powiedzial wczesniej, ze one siedza blisko wody. Dogonilismy inna grupe, w ktorej, ku radosci naszych kolezanek, tez byly Austalijki, albo inne Amerykanki, czy Brytyjki i stworzyly one taki fajny gwarny team. Szlismy tak ze 2 godziny, a widzielismy tylko kilka ususzonych wezowych skor i dwa weze schowane w dziuplach. Przwodnicy uznali, ze sami poszukaja i zostawili nas pod drzewem na jakies 30 minut. Wrocili bez anakondy, ale zauwazyli wystajacy ogon pod drzewem, na ktorym wszyscy siedzielismy. Swymi silnymi rekami wyciagneli nie anakonde, a kobre (taka na 1,5 m, podobno ok. 4-letnia), wszyscy porobilismy zdjecia, pogapilismy sie, az kobra uciekla i wrocilismy na obiad do osrodka.
Potem byla siesta w hamakach, a pod wieczor polow piranii. Nasza 10-osobowa grupa zlowila 7 ryb, tzn. nasz przewodnik je wszystkie zlowil. Innym sprytne piranie tylko zjadaly przynete, ale same zlapac sie nie daly. Po polowie byl zowu zachod slonca, tym razem w innej knajpie z boiskiem do siatki. Piwo kosztowalo tak samo za duzo.
Wracalismy lodka juz po zmierzchu ogladajac swiecace oczy aligatorow, a nasz przewodnik uszczesliwil nas lapiac nam malenkiego aligatora, z ktorym wszyscy zrobili sobie niezapomniane foty.
Program na ostatni dzien przewidywal plywanie z rozowymi delfinami rzecznymi. Niestety teraz tu pora sucha, poziom rzek malenki wiec i delfinow malo. Spotkalismy jednego, ktory jednak nie za bardzo chcial sie z nami bawic, chyba dlatego, ze nie mielismy zadnego kolka, przez ktore moglby sobie poskakac. Kilka osob wskoczylo sie wykapac, my sobie plywanie w tej blotnistej brei odpuscilismy, w konco z Mazur jestesmy i swoj honor mamy. Po obiedzie znowu w lodke, potem w jeepa i pod wieczor bylismy w Rurre.
Wszystko bylo przygotowane, pod nos podane, ale to jednak nie nasze klimaty. Bedziewmy musieli jeszcze przezyc taka wyprawe na Salar, a potem to juz nigdy wiecej :)
Zwierzaki robia jednak niesamowite wrazenie.
wow, lepiej niz w Chitwanie? :)
tzn, wiem, że gorzej bo bez nas :)))
W Chitwanie byl zachod, no i z Wami do tego… Nie ma o czym mowic, bez porownania. Luka to nawet TYLKO jedno zdjecie tego nie-zachodu zrobil :)
Fajowe te kapibary :) mógłbyś przywieźć jednego? (może zamiast dzidy ;)
Buziak
Kabibary to od dzis moje (Lukasa) ulubione zwierzaki, bo:
– maja twarze czipa i dejla;
– nie boja sie aligatorow;
– lubia taplac sie w blotku;
– jakos tak czuje, ze pasowalyby do naszej paczki :)
Zwierzęta te mierzą od 100 do 130 cm długości; ich waga może dochodzić do 65 kg. Sierść o cienkich, brązowych włosach szybko wysycha. Palce łączy błona pławna, ułatwiająca pływanie. Kapibary doskonale pływają.
Są zwierzętami stadnymi. Żyją w grupach liczących najczęściej około dwudziestu osobników. Komunikują się, używając systemu gwizdów i chrząkań, a także używając specjalnych gruczołów zapachowych. Jedynie 5 procent młodych kapibar ma szansę przetrwać pierwszy rok życia. Długość życia tych ssaków na wolności dochodzi do 8-10 lat.
Kapibary żywią się roślinami wodnymi, trawami, owocami i nasionami. Jak u wszystkich gryzoni, siekacze rosną przez całe życie, co powoduje konieczność ciągłego ścierania zębów.
Kapibary rodzą od jednego do sześciu młodych w miocie. Noworodki ważą około jednego kilograma, widzą i są pokryte sierścią. Dojrzałość płciową osiągają osobniki półtoraroczne.
Naturalnymi wrogami kapibar są: harpia, anakondy, piranie, ocelot. Najwięcej kapibar pada jednak ofiarą kajmanów. Również w marcu, kiedy te największe gryzonie na świecie wędrują w poszukiwaniu wody, ich wrogiem staje się jaguar.
Kapibar rybą?
W XVII wieku kościół katolicki uznał bobra za rybę. Dzięki temu mięso tego zwierzęcia można było jeść w czasie postu. Prawne oparcie dla takiej decyzji leży w dwunastowiecznej summie Tomasza z Akwinu, który w swojej klasyfikacji fauny i flory skupił się bardziej na miejscu występowania gatunków, niż na ich anatomii. Innym „mylącym” powodem zakwalifikowania bobra do ryb mógł też być fakt, że gryzoń ten jest posiadaczem pokrytego łuską ogona oraz to, że raz zanurzony w wodzie bóbr wypływa na powierzchnię dopiero po ok. piętnastu minutach aby zaczerpnąć tchu… Na „rybiej” liście znalazła się też kapibara.
ja bym chciała takiego kapibara- czy można go hodowac w mieszkaniu na zoliborzu?ewentualnie mozemy sie gdzies przeprowadzic blizej wisły zeby mogl sie taplac w tym błotku, toz to cudo nie ryba! a tej jeden osobnik co sobie siedzi na zdjeciu, to sobie tak siedzi jak gdyby nigdy nic, a przeciez to nie jest takie nic, bo on tak siedzi ze sie chce go od razu miec!:)
:)